Teneryfa nigdy nie jawiła mi się jako atrakcyjny cel podróży – ot, ciepła wyspa należąca do Hiszpanii, królestwo Niemców i Anglików. Jednak, gdy pojawiła się okazja wyjazdu, a zwłaszcza ucieczki od zimna nie omieszkałam skorzystać i dałam Teneryfie szansę :). Kupiłam sobie przewodnik Lonely Planet, zaczęłam czytać, i… wygląda na to, że jak komuś zależy na czymś więcej niż wylegiwaniu się na plaży i piciu do białego rana, to na Teneryfie również się odnajdzie. Zwłaszcza zimą – nie ma takiego tłumu ani upału – będziemy mieć 18-20 stopni, czyli idealnie.
Teneryfa jest największą i najbardziej zaludnioną wyspą archipelagu Wysp Kanaryjskich. Znajdują się na niej dwa lotniska – Reina Sofia (południe) i Los Rodeos (północ). My lądujemy na Los Rodeos.
*Odnośnie biletów: Lecimy Ryanairem, przez Barcelonę z Poznania. W Barcelonie zatrzymujemy się na 3 dnia, a za bilety (ja + Maluch), łącznie z bagażem rejestrowanym 15kg, zapłaciliśmy: 520zł (w jedną stronę). Z tego co sprawdzałam, są dostępne loty bezpośrednie z Warszawy, ale koszt to ok. 1500 zł za jedną osobę we dwie strony.
Teneryfa jest bardzo interesującą wyspą ze względu na ciekawy panujący na niej klimat: dzieli się na dwie strefy klimatyczne. Na północy jest wilgotno, bogata szata roślinna, znajdują się również winnice, a na południu jest sucho, gorąco i kamieniście. My będziemy na północy wyspy.
Na Teneryfie znajduje się jeden Park Narodowy – Parque Nacional del Teide z najwyższym szczytem Hiszpanii, masywem wulkanicznym Teide – 3178 m.n.p.m. Znajduje się tam wiele szlaków turystycznych, mam nadzieję, że niektóre będą odpowiednie dla mnie i Berbecia.
Ogromną atrakcją wyspy jest karnawał odbywający się w lutym, na którym już mnie prawdopodobnie nie będzie, ale podobno ustępuje on tylko karnawałowi w Rio!